„Ukryty” to najnowsza powieść Bronisława Wildsteina, która ukazała się w wydawnictwie Zysk.
To opowieść o zagadce trzech śmierci, które wydarzyły się w artystycznym środowisku warszawskim w lecie 2010 roku. Próba ich rozszyfrowania to także odsłanianie kolejnych warstw III RP po tragedii smoleńskiej w cieniu walki o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. To opowieść o manipulacji, w której zatraca się realna rzeczywistość, ale także o uniwersalności polskich zmagań o prawdę.
Gliwicki Klub Frondy i Gazeta Polska – Klub Gliwice zaprasza w czwartek 27 września, do Centrum Edukacyjnego im. Bł. Jana Pawła II, o godzinie 18:00 na spotkanie autorskie z Bronisławem Wildsteinem, który przedstawi swą najnowszą książkę „Ukryty”
Prolog
[czwartek, 29.07.2010]
— Tak. Znałam człowieka, którego próbujecie zidentyfikować. To Rafał Maj, a ja nazywam się Sylwia Nawrot. — Kobieta bez uśmiechu spojrzała w oczy ofi cera sekcji zabójstw Komendy Stołecznej, młodszego aspiranta, Jerzego Tatara. Poczuł zmieszanie i zdziwił się, że ciągle mogą nachodzić go podobne uczucia.
Przez moment Nawrot prześwietlała go wzrokiem. Potem przesunęła spojrzenie, aby zatrzymać je na brudnym oknie nad jego ramieniem, a potem na zagraconym biurku nieobecnego aspiranta Marczuka. Za chwilę Tatar uzna, że szacowała go jak jeszcze jeden element wystroju gabinetu. Teraz myśli, że takie kobiety nie pojawiają się w tym miejscu ani w jego życiu. Takie, które ściągają męski wzrok, każą oglądać się za sobą i pamiętać swój obraz. Za moment ze złością przypomni sobie, że męski wzrok ściąga także Iza. Męski wzrok i nie tylko. A piękne kobiety w najrozmaitszych rolach trafiają także do Komendy Stołecznej.
Tatar nie wiedział nawet, czy Nawrot jest piękna. Spowodowała jednak, że nieomal zapomniał o sprawie, która bez widocznych powodów absorbowała go coraz bardziej, od kiedy opowiedział mu o niej prokurator, Czesław Wujcikiewicz, jego nieoficjalny partner.
Trzy dni wcześniej, niezapowiedziany, pojawił się w jego gabinecie, rozsiadł przy biurku i zaczął mówić.
— Śmierdzi mi to wszystko — podsumował swoją relację i z dezaprobatą rozejrzał się po gabineciku Tatara. Ciasne pomieszczenie dyszało w kolejnych podmuchach lipcowego upału wdzierającego się przez otwarte okno.
— Kiedy wreszcie awansujesz?
— Przecież wiesz — odpowiedział, a Wujcikiewicz z rezygnacją pokiwał głową. Ale Tatar, włączając wiatraczek, który z hałasem mozolnie usiłował wprawić w ruch tężejące powietrze, myślał już o czym innym. Zainteresowała go sprawa anonimowego mężczyzny znalezionego na wylotówce do Poznania dwa dni wcześniej. Czy już wtedy poczuł, jakie będzie miała dla niego znaczenie? Tatar wiedział, jakie figle potrafi płatać pamięć, jak myli zeznania nawet pełnym dobrej woli świadkom, a przecież nie mógł uwolnić się od myśli, że już gdy pierwszy raz usłyszał o sprawie, niespodziewanie przeczuł jej wagę. Wierzył w swoją intuicję i nawet zastanawiał się czasami, co się pod nią kryje, ale Wujcikiewicz powiedział mu chyba za mało, aby wprawić ją w ruch. Może zaraził go swoim niepokojem?
W sobotę o trzeciej nad ranem tir zdążył w ostatnim momencie wyhamować przed zwłokami tak, że przyczepa wpadła do rowu. Zablokował drogę na około godzinę, zanim udało się go na niej z powrotem ustawić. Człowiek na szosie zginął mniej niż godzinę wcześniej. Został rozjechany przez jeden, jak wyczytali ze śladów opon, terenowy samochód. Zmiażdżona noga, brzuch, klatka piersiowa, głowa i ręka. Skręcała się, jakby gość próbował się jeszcze zasłonić, zauważył Wujcikiewicz. Trafi ł do Tatara w poniedziałek. Sylwia Nawrot przyszła do komendy w czwartek.
Wujcikiewicza męczyła ta sprawa. Tatar mógł poznać to po prokuratorze, z którym drogi ich zetknęły się już osiem lat wcześniej. Pracowali ze sobą przy wielu śledztwach. Teraz Wujcikiewicz dzielił się z policjantem swoimi wątpliwościami.
Człowiek wyglądał, jakby ktoś ułożył go na drodze. Nasączony alkoholem spoczywał wzdłuż jej krawędzi. Przejechały po nim równiutko dwie opony jednej strony samochodu. „Wszystko możliwe: pijany gość zasypia na drodze, a ktoś rozgniata go precyzyjnie jak na pokazie i spokojnie jedzie dalej” — wyrażał powątpiewanie Wujcikiewicz. Jego wielki korpus kiwał się na krześle.
Poza tirem policjanci nie znaleźli żadnych śladów hamowania. W ogóle żadnych śladów. Przy zwłokach nie było nic, co pozwalałoby je zidentyfikować. Nie tylko dokumentów — nic osobistego, żadnej rzeczy. W kartotece nie było jego odcisków.
Dobrze ubrany i przede wszystkim świetnie zbudowany. Musiał regularnie ćwiczyć i dbać o siebie. Postawny chłop. Nic nie pozwalało go rozpoznać, również zmiażdżona twarz. Nikt go nie szukał. „Solidny chłop, a rozpłynął się, jakby go nie było” — podsumował Wujcikiewicz, który miał skłonność do poetyzowania.
Ciało miało jednak kilka nietypowych blizn: jedna na prawym ramieniu wyglądała jak ślad po kuli, a największa, która biegła przez całą lewą pierś, mogła być pamiątką po nożu albo podobnym ostrzu. Na lewej łopatce trup miał tatuaż. Niezbyt wyszukany: wąż oplatający się wokół sztyletu.
Minęły trzy dni, gdy dyżurny z portierni zadzwonił do Tatara: przyszła kobieta, która twierdzi, że wie, kto jest poszukiwany przez policję denatem. Młodszy aspirant niespodziewanie pomyślał, że tym razem złapie nitkę, za którą podąży w tajemnicę śmierci na poznańskiej szosie. Miał wrażenie, że zawsze rozpoznaje ten moment, gdy w śledztwie pojawia się coś ważnego.
Gdy jednak w drzwiach stanęła Sylwia Nawrot, przez moment wpatrywał się w nią, nie myśląc o niczym. Rutyna przywołała go do porządku.
— Zaczniemy od identyfikacji. Mogę pani okazać zdjęcia.
Ale wolałbym jednak, aby pani osobiście obejrzała zwłoki. Tylko że — zawahał się — są one w strasznym stanie, to znaczy zmasakrowane przez samochód.
— Wytrzymam — odpowiedziała chłodno.
— Na początku jednak pokażę zdjęcia.
Nawrot, nie zmieniając wyrazu twarzy, oglądała kolorowe fotografie, które rozsypał przed nią na biurku. Krótki dreszcz, który wstrząsnął ciałem kobiety, mógł być tylko złudzeniem.
— Jestem pewna, że to on. Trzydzieści sześć lat. Metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, około stu kilo mięśni, blizna po kuli na prawym ramieniu i od noża, tak mi mówił, na lewej piersi. Na plecach po lewej stronie wytatuowany sztylet i wąż. Możliwe, aby wszystko to powtarzało się u kogoś innego? Zresztą — nachyliła się nad zdjęciami zmiażdżonego korpusu i głowy przypominającej szmacianą lalkę, nad którą pastwiło się szalejące dziecko — ja go poznaję. Wiem, że to on.