Rozmowa z Zygmuntem Frankiewiczem, prezydentem Gliwic.
Możliwe, że niektórzy z czytelników urodzili się kiedy Zygmunt Frankiewicz był już prezydentem Gliwic, zacznijmy więc od początku. Jak zaczęła się ta trwająca już 21 lat przygoda z polityką?
W roku 1990, w pierwszych wyborach samorządowych okazało się, że brakuje kandydatów Komitetów Obywatelskich. Jako, że byłem aktywny, działałem w zakładowej Solidarności przy Politechnice Śląskiej, ktoś mi zaproponował kandydowanie. To nie była taka zwykła propozycja, raczej sytuacyjny przymus. Poczucie odpowiedzialności oraz siła perswazji kolegów spowodowały, że się zgodziłem. Nie z pierwszego miejsca, z drugiego czy nawet niższego. Wtedy był to plebiscyt, więc dostali się głównie kandydaci Komitetu Obywatelskiego, zostałem radnym. Tak się to zaczęło.
Gliwice były wtedy postrzegane jako najbardziej niestabilne miasto, z największymi problemami, przynajmniej politycznymi. Pomimo to zgodził się pan zostać prezydentem.
Ta pierwsza kadencja była wyjątkowo burzliwa, bardzo trudna. Sesje trwały do późnych godzin nocnych. Często dochodziło też do zmian w zarządzie miasta, w przeciągu trzech lat mieliśmy aż czterech prezydentów. Przy takiej sytuacji pod koniec kadencji, kiedy uporządkowałem swoje sprawy na uczelni – skończyłem i złożyłem pracę habilitacyjną, zgodziłem się kandydować na prezydenta Gliwic. Koledzy robili wtedy zakłady ile miesięcy wytrwam.
Ci koledzy funkcjonują jeszcze w polityce?
Najdłużej z tych, którzy robili zakłady wytrwał Marek Kopel, który był prawie 20 lat prezydentem, a też zaczął od pierwszej kadencji. Reszta raczej nie funkcjonuje w polityce regionalnej. Takie były początki, minęło już 20 lat, a ja robię dalej to, co miałem robić przez niecały rok.
Żona się ucieszyła, że ma męża prezydenta?
Moja rodzina nigdy tego nie akceptowała. Przez jakiś czas to jeszcze tolerowała, ale już od dłuższego czasu nie akceptuje tego mojego zaangażowania, braku normalnego życia, zajętych weekendów, pracy w godzinach najbardziej dziwacznych, pomówień, oszczerstw, podobnych rzeczy. Mam wsparcie oczywiście, bo to jest normalna rodzina, ale moi najbliżsi woleliby, żebym robił to co wcześniej albo wręcz cokolwiek innego.
To dlaczego nie robi pan czegoś innego, co tak mocno trzyma na tym stanowisku?
Tylko poczucie odpowiedzialności. Faktycznie ciągnie mnie do tej pracy, którą wcześniej bardzo lubiłem. Mam jeszcze dziesięć pomysłów na to co mógłbym w życiu ciekawego robić, ale zawsze tutaj jest jakiś rachunek. To nie jest tak, że można porzucić taką pracę bez konsekwencji. Teraz jest to wyjątkowo trudne, dlatego, że te duże inwestycje, które właśnie w Gliwicach się toczą są wyjątkowo problemowe, głównie Drogowa Trasa Średnicowa. Codziennie docierają pisma, które stanowią wyjątkowe wyzwanie. Chodzi o płatności, terminy, wiele innych rzeczy. Jesteśmy w tej chwili podmiotem, który bierze odpowiedzialność za budowę tej drogi, Staliśmy się beneficjentem pomocy unijnej na ogromną skalę i teraz już naszym problemem i naszym ryzykiem jest rozliczenie tych dotacji. Także ten problem pomimo podpisania umowy o finansowaniu nie jest zakończony i nie sądzę, żeby ktokolwiek wchodząc tu z zewnątrz był w stanie to ogarnąć bez gigantycznych strat dla miasta. Nam to się udaje, z dużym trudem, jesteśmy na tym maksymalnie skupieni, mamy kompetencje, wiedzę, żeby się z tym zmagać.
Ile czasu potrzebowałby nowy prezydent żeby wdrożyć się w te procesy?
To jest bardzo dobre pytanie. Myślę, ze odpowiedź będzie trochę zaskakująca. Wszystko w tej sprawie się zmieniło. Tak jak można było w półtora roku, może nawet w rok, wejść w problemy i stać się w miarę zorientowanym te 20 lat temu, tak teraz proces adaptacji osób z zewnątrz jest bez porównania dłuższy. Samorząd się zmienił, radykalnie się zmienił, Polska pod tym względem się zmieniła – samorząd się sprofesjonalizował. W tej chwili taki człowiek, który wkracza do zarządzania miastem musiałby dobrych parę lat praktykować, żeby w pełni mógł odpowiedzialnie realizować zadania, które mu się przypisze. Myślę, ze takie 4 lata to minimum.
Mówi pan tak żeby zdyskredytować potencjalnych konkurentów…
To jest obiektywne, nie na użytek kampanii czy dyskredytowania jakiegokolwiek kontrkandydata. To jest w tej chwili naprawdę trudna, wręcz ryzykowna praca.
Ale na pewno pan uważa, że najlepszym następcą byłby ktoś ze środowiska Koalicji dla Gliwic, ugrupowania z którego pan startuje.
Myślę, że to jest środowisko najlepiej przygotowane do takiej kontynuacji. Tu jest najwięcej osób kompetentnych, które się świetnie w tym zarządzaniu na szczeblu miasta orientują. Problem jest jedynie prawdopodobieństwo wygrania przez taka osobę wyborów. Jeżeli nie jest ono bardzo duże, to wtedy istnieje ryzyko, że miasto wpadnie w ręce partyjniactwa. I to jest największe zagrożenie.
Partyjniactwo czyli?
Partyjniactwo to nie uprawianie polityki przez partie, to jest coś co nazywam skokiem na kasę, przejęciem „konfitur”. Gliwice w tej chwili są zamożne, ze świetnymi perspektywami, z różnymi rezerwami, które służą rozwojowi. Mamy świetne spółki miejskie, są wysoko oceniane, i myślę, ze te spółki to takie „konfitury”. Można przejąć miasto, rozdać swoim, uprawiając na granicy prawa politykę kadrową. Widać to zresztą na szczeblu centralnym gdy jakaś partia dochodzi do władzy w Polce, ale w samorządzie również. Można wykorzystać rezerwy, starczy tego swobodnie na 4 lata, a ludzie po tym czasie mogą się nie zorientować, że miasto jest zdołowane, że przyszłość jest zachwiana.
Która z kampanii była najtrudniejsza?
Każda z tych potyczek była inna i w każdą zaangażowano niesamowite siły. Za każdym razem ścieraliśmy się z tą partia, która miała najwyższe notowania, wręcz była przeświadczona, że jak walec rozjedzie wszystkich kandydatów we wszystkich wyborach. Tak było szczególnie z SLD, tak było w mniejszej skali z PiSem i na pewno z Platformą. Także zdziwienie następowało za każdym razem, a myśmy zawsze z najsilniejszą aktualnie partią się ścierali i wygrywali.
Ta kampania będzie inna? Zauważalne jest pewne ocieplenie stosunków z Platformą.
Może będzie trochę inna, z racji doświadczeń, które w międzyczasie powstały. Liczę też na osobę kontrkandydata, który robi bardzo sensowne wrażenie. To jest poważny człowiek, który myślę, nie posunie się do brudnej, nieuczciwej kampanii. Szanujemy się, każdy z nas myśli o zachowaniu twarzy, a jeszcze po wszystkim trzeba będzie ze sobą współpracować.
Współpracę z posłem Budką, kandydatem PO już widać…
Gdyby te najważniejsze siły były w ciągłej wojnie to źle by się to odbiło na mieście. Tak było przez pewien czas w Radzie Miejskiej i skutki były opłakane. Fatalnie to wyglądało, a jakby dłużej potrwało to powodowałoby też poważne straty. Na szczęście się to uspokoiło i wszyscy znaleźli w sobie dość rozsądku, żeby zacząć pracować merytorycznie. Natychmiast widać lepszy efekt.