Mogłoby się wydawać, że w sytuacji zagrożenia życia szpital jest miejscem, gdzie możemy liczyć na pomoc.
Niestety rzeczywistość jest zupełnie inna. Pani Ludmiła opisała szokujące zdarzenie, które miało miejsce przed Szpitalem Miejskim. Okazuje się, że ludzkie życie zależy od reakcji przypadkowego przechodnia, a nie od lekarzy składających przysięgę Hipokratesa.
– Idę w piątek rano do pracy. Mijam skrzyżowanie ul. Kościuszki i Zygmunta Starego tuż przy znanym barze Przechodzę na pasach obok Szpitala Miejskiego (dawny Szpital Wojskowy) razem z pewnym mężczyzną. Nagle, już na chodniku, ów mężczyzna pada sztywno jak kij twarzą na chodnik i dostaje drgawek, to atak padaczki.
Spod jego głowy wylewa się kałuża krwi. Wraz z dwoma Panami, którzy przybiegli z pomocą, bo niewielu było chętnych, kładziemy go w pozycji bocznej ustalonej czekając na karetkę. Nagle olśnienie! Biegniemy do pobliskiego szpitala, niech ktoś pomoże. Niestety odmówili! Mężczyzna cały czas leży pod szpitalem. Takie przepisy – musimy czekać na karetkę ponad 10 min! Oni nie wyjdą. Jak to pięknie skomentował starszy Pan, który nam pomagał – „Nie miał skierowania…”.
„[…] Będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możności i rozeznania ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy.[…]”
Zadzwoniliśmy do Szpitala Wojskowego, aby poznać pobudki jakimi kierowali się pracownicy, odsyłając z kwitkiem niosących pomoc ludzi. Przekazano nam, że dyrektora placówki nie ma w tej chwili w biurze. Kazano zadzwonić za 15 minut. Niestety w czasie kolejnej rozmowy okazało się, że dyrektor szpitala nie mógł udzielić nam informacji na temat szokującej sprawy bo „wyszedł”. Postanowiliśmy zatem dowiedzieć się więcej na temat szpitalnych procedur od dyrektora Szpitala Miejskiego przy ul. Kościuszki. Po przedstawieniu całej sytuacji, dyrektor poprosił o czas, aby mógł zebrać potrzebne informacje. I tu, podobnie jak w pierwszym przypadku, okazało się, że musiał pilnie wyjść…
Jak potwierdziliśmy, zgłoszenie miało miejsce o 9.58, wtedy też karetka wyruszyła na pomoc nieprzytomnemu mężczyźnie. Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby w tym momencie ambulans był potrzebny w innej części Gliwic. W opinii pracowników Centrum Ratownictwa w Gliwicach, takie postępowanie jest niedopuszczalne i zagraża życiu pacjenta. Warto wspomnieć, że karetki pogotowia ratunkowego znajdują się obecnie przy ul. Konarskiego, a ich dojazd na ul. Zygmunta Starego to marnotrawienie cennego czasu.
Informację potwierdziliśmy w biurze prasowym Wojewódzkiego Pogotowia Ratowniczego w Katowicach. Jak wynika z relacji pracowników WPR, ratownicy zastali na miejscu zdarzenia pacjenta z objawami neurologicznymi. Według komentarza pracowników Szpitala Wojskowego przekazanego do WPR, na miejsce została wysłana pielęgniarka i to ona odpowiadała za zabezpieczenie pacjenta. Zupełnie zaprzecza to relacji świadków, w tym Pani Ludmiły, która wraz z dwoma mężczyznami, udzielała pomocy rannemu. Ułożono go m.in. w pozycji bocznej, co jest uznawane za zabezpieczeniu pacjenta. W takim stanie zastali go ratownicy medyczni, którzy następnie przewieźli go na oddział neurologiczny, którego w Szpitalu Miejskim nie ma.
Powodów braku konkretnej reakcji może być niezwykle wiele. Kto ma zająć się takim przypadkiem? Czy ktoś ma spontanicznie opuścić miejsce pracy i wybiec do potrzebującego? Niezależnie od powodów najistotniejszym jest życie pacjenta i szybkie udzielenie pomocy. Nawet jeśli działania szpitala wydają się zbyt opieszałe, to nie musimy się martwić dopóki będą przypadkowi ludzie, zawsze gotowi by udzielić pomocy.