Karo Glazer

Z Gliwic na największe europejskie sceny…

Karo Glazer

W lutym 2010 roku została nagrodzona przez Polską Akademię Muzyczną wkategorii„DebiutRoku”.Otrzymała także nagrodą specjalną za muzyczne dokonania na europejskich scenach. Amerykański miesięcznik Singer Universe, typującym najlepszych wokalistów, uznał ją za jedną z 5 najlepiej rokujących wokalistek na świecie, będąc jednocześnie pierwszą Polką,której ten laur został przyznany. Karo Glazer jest jedną z najoryginalniejszych artystek jazzowych ostatnich lat. Konsekwentnie tworzy swój własny, unikalny, muzyczny język, charakterystyczny tylko dla niej. Jest wokalistką, kompozytorem, aranżerem i producentem w jednej osobie.

Pozwolisz, że opowiem Ci krótką historię, którą słyszałem z ust mojego taty. Dawno, dawno temu kiedy oboje byliśmy bardzo mali albo wcale nas jeszcze nie było, mój tato jadąc tramwajem przez Gliwice przedstawił, wtedy swojej dziewczynie, dzisiaj mojej mamie, młodego chłopaka -„To jest Staszek Sojka, już niedługo usłyszy o nim cała Polska i nie tylko.” Kilka lat temu, kiedy usłyszał płytę Normal powiedział to samo o Tobie.
Podziękuj proszę Tacie za komplement i przekaż, że bardzo mi miło! Gdy dowiaduję się, że ktoś powiedział coś takiego na mój temat, motywuje mnie to po stokroć! Jestem tym typem człowieka, na którego znacznie lepiej działa marchewka niż bat. Komplementy mnie inspirują do jeszcze cięższej pracy. Nie wiem czy usłyszy o mnie cała Polska, ale wiem, że muzyka nie zna granic… i choćby z tego powodu warto się nią zajmować. To jest powołanie. Moje doświadczenia wypływające z wydania pierwszej płyty nauczyły mnie, że świat jest otwarty na nas. Jedyne co powinniśmy zrobić, to otworzyć się na niego!

Czemu nie zostałaś architektem? Dostałaś się na gliwicki wydział na pierwszym miejscu, dobrze pamiętam?
Faktycznie, byłam gdzieś wysoko, ale szczerze powiem, że to było tak dawno temu, że już nie pamiętam… Zresztą nie jestem fanką tabelek z numerkami, rywalizacji, konkursów itp. Po prostu tego dnia miałam dobry dzień i się udało. Architektura i grafika są mi nadal bliskie, ale bardzo szybko, bo już na drugim roku studiów zrozumiałam, że muzyka jest ważniejsza. Zawsze mówię, że to nie ja wybrałam muzykę, a ona mnie. Ja naprawdę chciałam być architektem… ale odkryłam inne powołanie i nagle to co było niby zabawą w moim życiu, stało się jego sensem. Mało kto wie, ale muzyka towarzyszy mi nieprzerwanie od dzieciństwa. Jako nastolatka bez przerwy grałam na gitarze – nie rozstawałam się z nią. Zawsze kochałam muzykę… ale nie wiedziałam nawet, że w życiu można zarabiać pieniądze grając… (śmiech). Po prostu lubiłam śpiewać i grać i to dawało mi frajdę. Poznawałam fajnych ludzi i przede wszystkim mogłam być sobą. Nie myślałam o karierze… po prostu muzyka dawał mi wolność. Do dzisiaj pamiętam ten moment, gdy mój tato stojąc w kuchni opowiadał mi o czterech chłopakach z Liverpoolu. Miałam wtedy zaledwie pięć lat, a pamiętam jakby to było wczoraj. Tato pokazywał mi różne rodzaje muzyki. Nie stawiał barier pomiędzy gatunkami i tak się kształtowały moje upodobania. Mama pomagała mi natomiast realizować moje pasje i zawsze mnie wspierała. Wszystko to za pewne sprawiło, że jestem dzisiaj tym kim jestem.

To już 5 lat od Twojej pierwszej płyty „Normal”, która znana była bardziej na zachodzie niż w kraju. Teraz ukazała się druga płyta, zatytułowana „Crossings Project”. Jesteś zakochana? W promocyjnym wideo „The Magic of Life” tryskasz energią i radością.
Nie wiem do końca na czym to polega, ale mam zdolność pisania optymistycznej muzyki. Mam wrażenie, że nawet gdy śpiewam utwór liryczny z melancholijną puentą, to i tak na końcu pojawia się w nim słońce. To chyba dar… Od wielu krytyków usłyszałam, że „Crossings Project” to jedna z najoptymistyczniejszych płyt wydanych w Polsce od wielu lat. Fantastycznie się czuję, gdy publiczność tak odbiera moje piosenki. Ja po prostu głęboko wierzę w to, że najważniejsze jest w muzyce dawać. Nie ma nic ważniejszego od przekazu…Od emocji. To one nadają sens dźwiękom.

Nowa płyta jest odmienna w stylistyce od poprzedniej, ale przede wszystkim jest perfekcyjnie wyprodukowana. Ty i muzycy brzmicie powalająco. Kto jest producentem, kto miksował?
Producentem płyty byłam ja sama. „Crossings Project” to w całości moje dziecko. Najpierw skomponowałam, potem zaaranżowałam, a na końcu wyprodukowałam i zaśpiewałam moje piosenki. Było przy tym mnóstwo pracy, ale dla mnie nie ma nic przyjemniejszego niż tworzenie muzyki. Nie interesuje mnie tylko śpiewanie. Muzyka jest całością. Chyba w tym przydaje mi się moje doświadczenie wypływające ze studiowania architektury…że umiem myśleć o muzyce wielowymiarowo, a tak właśnie powinien pracować producent muzyczny. Musi wiedzieć jakich kolorów, dynamiki, ekspresji czy frazy szuka. Zanim weszliśmy do studia wszystko miałam w swojej głowie. Pisałam kompozycje myśląc o muzykach, których na nią zaprosiłam. To było dla mnie niezwykle ważne, by czuli, że są niezastąpieni… że oni sami stanowią dla mnie niezaprzeczalną inspirację. W sumie na płycie zagrało 18 muzyków, pochodzących ze Szwecji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Hiszpanii, Meksyku oraz Polski, a sesje nagraniowe odbyły się w Szwecji, Niemczech, Polsce i USA. W gronie moich wyśmienitych gości znalazły się takie nazwiska jak m.in. Mike Stern – niegdyś grający u boku Milesa Davisa, jeden z trzech najwybitniejszych i najbardziej rozpoznawalnych gitarzystów jazzowych na świecie, Lars Danielsson – gwiazda wytwórni ACT, kontrabasista i wiolonczelista o międzynarodowej sławie – w Polsce znany dzięki współpracy z Leszkiem Możdżerem, John Taylor – legenda ECM’u, pianista należący do grona najbardziej wyrafinowanych muzyków w historii jazzu, Klaus Doldinger – założyciel słynnej jazzrockowej grupy Passport oraz twórca muzyki filmowej do takich obrazów jak m.in.: „Neverending Story” czy „The Boat”, Joo Kraus – znany młodemu pokoleniu jako założyciel przebojowej grupy Tab Two oraz meksykański perkusjonalista – Tomas Sanchez. W gronie wyśmienitych gwiazd znalazły się również polskie nazwiska takie jak: Marek Napiórkowski, Krzysztof Ścierański i Andrzej Olejniczek, a wszystko to w towarzystwie fantastycznego kwartetu smyczkowego filharmonii monachijskiej. Jednym słowem crème de la crème współczesnego jazzu – line up marzeń. Natomiast ostateczne brzmienie to wynik mojej współpracy z Martinem Waltersem, amerykańskim producentem muzycznym, wielokrotnym laureatem nagrody Grammy, wcześniej współpracującym z Terri Lyne Carrington przy „Mosaic Project” oraz Esperanzą Spalding i grupą Spyro Gyra. Specjalnie poleciałam do Stanów, by z nim pracować nad płytą, bo wiedziałam, że jest niezastąpiony. To właśnie Martin miksował i masterował płytę.

Jak to jest pracować z takimi gwiazdami światowego jazzu jak Mike Stern, Lars Danielson czy John Taylor? Jak dochodzi do takiej współpracy, dzwoni się do nich, pisze na Facebooku?
Dzięki temu, że płyta „Normal” odniosła sukces w Europie, zagrałam ze swoim zespołem duże trasy koncertowe po wielu topowych festiwalach jazzowych. Miałam możliwość poznawać takich artystów bezpośrednio. W naturalny sposób nawiązywały się relacje, które z czasem przeradzały się w przyjaźnie. Prawda jest taka, że miałam wielkie szczęście i nie musiałam zbyt długo namawiać ani Mike’a Sterna ani Larsa Danielssona do współpracy, gdyż znamy się już dobrych parę lat i w wielu momentach to oni mnie do tego namawiali. Właśnie Lars Danielsson był tym, który od początku mnie wspierał i mówił, że musimy coś zrobić razem. Naprawdę we mnie wierzy i to dało mi motywacje, by zrobić tak dużą, międzynarodową płytę jak „Crossings Project”. A jak się z nimi współpracowało? …Fantastycznie! Bo to nie tylko wielcy muzycy, ale i wielcy ludzie! Nie mogłam wybrać lepszych partnerów do tej płyty. Poziom ich zaangażowanie w tworzenie tego krążka nawet mnie samą zaskoczył. Nie odpuszczali ani na chwilę. Do samego końca dbali o brzmienie płyty. Konsultowałam z nimi wszystkie moje pomysły i te gorące dyskusje sprawiły, że płyta brzmi tak świetne – jest audiofilska.

Wytłumacz, mniej wtajemniczonym, na czym polega technika śpiewu, którą się posługujesz.
Posługuję się wieloma technikami wokalnymi, więc w paru słowach byłoby trudno to wszystko opisać. Na płycie śpiewałam zarówno jazzowo, jak i popowo czy wręcz klasycznie. Wydaje mi się, że przede wszystkim interesuje cię „scat”. Faktycznie jestem fanką takiego śpiewania, bo daje mi ono wolność i pozwala mi na traktowanie głosu w sposób instrumentalny. „Scat” wywodzi się bezpośrednio od Luisa Armstronga, który pewnego dnia, jak głosi historia, zapomniał na koncert trąbki…i ponieważ nie miał na czym grać, zaczął śpiewać to co normalnie by zagrał. „Scatując” używamy sylab, głosek i wszystkich innych onomatopei, które pozwalają nam uzyskać efekt instrumentu. Liczy się melodia i dźwięk, a nie tekst. Dzięki temu możemy improwizować tak samo instrumentaliści… co oznacza w praktyce, że możemy bawić się głosem na wszystkie sposoby. Możemy zaśpiewać jak trąbka albo saksofon, ale równie dobrze możemy zrobić z głosu instrument perkusyjny, naśladujący np. miotełki perkusisty. To fantastyczna gałąź wokalistyki, która pozwala na odnalezienie swojego prywatnego języka, gdyż „scat” jest bardzo indywidualny i każdy z wokalistów stosujących tę technikę robi to na swój oryginalny sposób, co jest meritum sprawy.

Za płytę Normal otrzymałaś nagrodę PAM London Awards i zostałaś wydana przez niemiecką wytwórnię, która zapewniła Ci, w ramach promocji, trasę koncertową po największych europejskich scenach jazzowych. Jak będzie wyglądała promocja płyty Crossing Project?
Płyta „Crossings Project” również będzie miała międzynarodową premierę i zostanie wydana w różnych krajach. Po za Europą bardzo zainteresowani są Japończycy, dlatego bardzo mnie to cieszy. Rozmowy trwają również z Amerykańskim wydawcą, dlatego trzymajcie za to kciuki, bo wydanie płyty w USA przez Europejczyka to nie lada rzecz. W Polsce płytę wydał EMI Music, dzięki czemu promocja w kraju jest naprawdę spora. EMI jest jednym z trzech głównych wydawców na naszym terytorium, co pozwala na większe działania. Singiel „The Magic of Life” codziennie leci w radiowej Trójce, która objęła płytę swoim patronatem i na którą można oddawać głosy w notowaniu Listy Przebojów Programu Trzeciego, do czego zachęcam. Poza tym płytę promuje już teraz jeden teledysk, a w nadchodzącym miesiącu, gdy tylko wiosenne słońce zawita do Gliwic, będziemy kręcić kolejny teledysk, tym razem w Gliwicach, którą są jednym ze sponsorów płyty. Fani mogą również obejrzeć krótki film „making of” pokazujący pracę na projektem Crossings, tak więc dzieje się sporo w tej kwestii. Oczywiście następnym krokiem będzie trasa koncertowa, która w tym momencie jest omawiana z organizatorami jazzowych festiwali w Europie. Wierzymy, że również w Polsce uda nam się zagrać koncert w całym składzie osobowym z płyty, włączając w to wszystkie gwiazdy. Oczywiście jest to kwestia zależna od finansów, ale mamy nadzieję, że chętni, by takie przedsięwzięcie sponsorować się pojawią. Może ktoś z Państwa czytając ma jakiś pomysł w tej sprawie. Jesteśmy bardzo otwarci, by o takich rzeczach rozmawiać.

Pamiętaj o obowiązkowych koncertach w Gliwicach. Za dwa lata powinniśmy już mieć ogromną halę widowiskową PODIUM. Na naszym Facebooku padł pomysł żebyś uświetniła jej otwarcie swoim występem. Co Ty na to?
Byłoby mi niezwykle miło zagrać dla mojej gliwickiej publiczności. Kto wie, może zwariowany pomysł z Facebooka się zmaterializuje… (śmiech). Uwielbiam grać w Gliwicach. Tu jest mój dom i moi przyjaciele. Nie gram tu za często, ale średnio raz do roku pojawiam się w 4art. Ostatni raz grałam w październiku 2012. To był koncert w duecie z Krzysztofem Ścierańskim. Było super. Lubię te koncerty, bo one mają dla mnie bardzo osobisty charakter. Przychodzi mnóstwo ludzi, których nie widziałam przez lata. Śpiewam wtedy tak naprawdę dla tych, którzy sprawili, że jestem tym kim jestem. Naprawdę urocze!

Występ z którym muzykiem jest Twoim największym marzeniem?
…oj…Trudne pytanie. Te marzenia się zmieniają. Kiedyś marzyłam, by zagrać z Larsem Danielssonem… i zagrałam… a nawet więcej, zamierzamy pograć razem dłużej. W Nowym Jorku Mike Stern zaprosił mnie, bym gościnnie zaśpiewała z jego zespołem w klubie 55 Bar na Manhattanie… a to też było moje marzenie… więc póki co jestem szczęściarą, naprawdę spełnioną szczęściarą. Wydaje mi się, że moim młodzieńczym marzeniem było od zawsze zaśpiewać duet z Alem Jarreau. Miałam już przyjemność spotkać się nim, ale póki co nie było pomysłu by go zaprosić. Zobaczymy co przyniesie los i jaką postanowię zrobić kolejną płytę. Wydaje mi się, że czas zweryfikuje moje marzenia.

Znasz polskie piekiełko, jak Twój sukces „znoszą” koledzy po fachu z dawnych lat?
Szczerze powiem, że nie wiem jak znoszą moje poczynania moi koledzy z dawnych lat, gdyż nie mam z nimi na co dzień kontaktu. Od paru lat otaczam się zaufanymi muzykami, z którymi stworzyłam fajne relacje. Bliscy są mi: Bernard Maseli, Marek Raduli, Krzysztof Ścierański, Andrzej Zielak, Przemek Kuczyński czy Tomas Sanchez i z nimi przede wszystkim się kontaktuje i rozmawiam na wiele tematów. To bardzo ważne, by mieć w życiu ludzi, z którymi można rozmawiać szczerze. Cała reszta to cała reszta. W Polsce niestety jest tendencja do tego, by trochę pogrążyć tego, któremu się udaje, zamiast cieszyć się jego szczęściem. Cudowne jest to, że miałam okazje ostatnio spędzić sporo czasu w Stanach i przesiąkłam ich podejściem do życia. Mimo iż rynek muzycznym jest tam bardzo zacięty, panuje w środowisku otwartość. Chodzi o to, by szanować się przede wszystkim nawzajem i szanować pracę kolegów po fachu. Nie ważne czy nam się podoba to co robią, to kwestia gustu. Ważne, by zrozumieć, że skoro ja jako artystka włożyłam tyle trudu i pracy w powstanie mojej płyty, to znaczy, że moi koledzy też musieli podobny nakład pracy włożyć i to powinno zasługiwać na szacunek – fakt, że komuś się chcę zrobić coś nowego… że cały czas szuka i walczy, mimo przeciwności losu, powinien być doceniany. To jest moje podejście w tej sprawie i chciałabym, by ten ludzki odruch się upowszechnił.

Czemu Karo a nie Karolina?
… no właśnie… A czemu Reni Jusis, a nie Renata Jusis? Albo czemu Maryla Rodowicz, a nie Maria Rodowicz…(śmiech). Tylko się przekomarzam. Prawda jest taka, że to się zaczęło w trakcie moich zagranicznych koncertów. Po prostu Niemcy czy Francuzi w naturalny sposobów, jak widzą imię Karolina, skracają je do Karo… i tak było właśnie ze mną. Mój niemiecki agent Ulrich Balss zawsze mówił do mnie Karo i podejrzewam, że w rozmowach z organizatorami festiwali tak mnie nazywał i tak też się przyjęło. Na plakatach w pewnym momencie zaczęło się pojawiać Karo zamiast Karolina, a ponieważ za granicą czytają moje nazwisko w anglojęzyczny sposób, brzmi to bardzo melodyjnie i tak było prościej. Z czasem koledzy w zespole tak do mnie zaczęli mówić, a potem cała reszta znajomych… i nie wiedząc kiedy stałam się Karo. Muszę jednak przyznać, że bardzo dobrze się z tym czuję. Od momentu wydania płyty „Normal” do premiery „Crossings Project” upłynęło sporo czasu, który mnie ukształtował. Na pewno jestem dzisiaj inną osobą, niż byłam trzy lata temu. To jak nowy początek i być może dlatego miałeś wrażenie, że tryskam energią i radością.

client-image
client-image
client-image
client-image
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Podobne artykuły

Ulubiony Portal Gliwiczan

103,911FaniLubię
14,799ObserwującyObserwuj
1,138ObserwującyObserwuj

Inne artykuły