Bardzo ważna rozmowa o Wilczych Dołach. Z Dawidem Pasieką i Wojciechem Kostowskim ze stowarzyszenia Zdrowe Miasto rozmawia Marek Morawiak.
Marek Morawiak: Walka o Wilcze Doły trwa, prezydent twierdzi, że chce zabezpieczyć szpital i mieszkańców przed powodzią. Dlaczego chcecie mu to zablokować?
Dawid Pasieka: Przez kilka miesięcy trwania tego sporu Miasto udowodniło, że nie o mieszkańców tutaj chodzi i nie oni są najważniejsi. Ten zbiornik ma być wybudowany przede wszystkim ze względu na planowaną w tym miejscu zabudowę, czyli dla przyszłych deweloperów. Argumenty o zagrożeniach powodzią dla szpitala wielospecjalistycznego i okolicznych mieszkańców są wykorzystywane na potrzeby propagandowe.
MM: Niedawno wiceprezydent Śpiewok przyznał się, że są już inwestorzy zainteresowani tym terenem…
DP: Wcześniej się o tym nie mówiło. A decyzja o budowie zbiornika zbiega się w czasie z oddaniem do użytku obwodnicy. Trzeba sobie też jasno powiedzieć, że w przypadku powodzi, zbiornik zapewni jedynie kilka godzin opóźnienia, osłabi falę, trzeba też pamiętać, że to nie Wójtowianka zagraża szpitalowi. Problemem jest Kłodnica i niedrożna kanalizacja.
Czyli ta inwestycja jest niepotrzebna?
DP: Jest potrzebna, ale ten projekt jest zły. Nie uwzględnia istniejącej infrastruktury, którą można wykorzystać, nie spełni żadnej funkcji w czasie suszy, jest za drogi, bo z powodu błędów w obliczeniach jest za duży i w efekcie jego realizacji zniszczony zostanie ceny przyrodniczo obszar. Ten projekt jest do zmiany i my taką zmianę proponujemy, ale prezydent tych argumentów nie przyjmuje do wiadomości. Zaryzykuję nawet, że ich tak do końca nie zna.
Wojciech Kostowski: Dla mnie oburzające jest, że Miasto latami ukrywało projekt, a zwłaszcza jego rzeczywistą skalę. Nie mówi się też, że ten zbiornik ma dodatkową funkcję – odbioru wody deszczowej z terenów silnie uprzemysłowionych, o bardzo wysokim stopniu zabetonowania. Projekt „udaje”, że dotyczy tylko tej zlewni istniejącej, rolniczej. Teraz prezydent zapewnia, że inwestorzy będą zobowiązani do zapewnienia retencji, ale w projekcie nie wyznaczono odpływów kontrolowanych – co powinno mieć miejsce przy takim obowiązku, nie było też o tym mowy na spotkaniu, które odbyło się w październiku.
Dla wszystkich jest chyba jasne, że sprawa jest przesądzona i zbiornik powstanie. Zorganizowane ostatnio „konsultacje” tylko to potwierdzają. Więc może już czas złożyć broń?
DP: Przede wszystkim to nie były konsultacje, tylko farsa. Jedno pytanie zamknięte, z wyborem dwóch wariantów, bez możliwości wyrażenia opinii. W dodatku mieszkańcy nie mieli żadnego wpływu na kształt obu wariantów. Brak jakichkolwiek mechanizmów weryfikacyjnych spowodował, że w ciągu 2 dni w 170 tysięcznych Gliwicach głos oddało pół miliona osób. W mojej ocenie ta próba udawanego, rzekomego „wsłuchiwania się w głosy mieszkańców” zakończyła się wielką kompromitacją prezydenta i osób odpowiedzialnych za przeprowadzenie tej akcji. Jeżeli prezydent, tak jak obiecywał w wyborach, chciałby słuchać mieszkańców, to zgodziłby się na modyfikację projektu zbiornika z uwzględnieniem kompromisowych postulatów mieszkańców.
Możecie jednak mówić o pewnym sukcesie. Koncepcje zagospodarowania to efekt protestów. Wcześniej nie było o tym mowy.
DP: Tak, można tak powiedzieć. Przyznał to nawet wiceprezydent Śpiewok. Jednak te przedstawione propozycje zagospodarowania, w kontekście tych wszystkich błędów, to tak naprawdę mydlenie oczu. To nie powinno tak wyglądać. Należało od początku planować kompleksowo. Nasza koncepcja i nasze argumenty pozwoliłyby ten teren zachować w prawie niezmienionej formie.
WK: Poza tym, to proponowane zagospodarowanie, nawet pięknie zaprojektowane przez dobrą pracownię, musi zacząć się od koparek i zniszczenia, wycinki prawie 700 drzew. Dopiero później można próbować to jakoś upiększać i to pod warunkiem, że znajdą się na to środki finansowe. My uważamy, że tego nie trzeba niszczyć i dewastować, w dodatku za kolosalne pieniądze.
Miasto ma nad wami przewagę – przygotowało wizualizacje, wydało 70 tysięcy gazetek, zleciło zrobienie filmu o powodziach, ma swoją gazetę, ma umowy z mediami na publikację przychylnych artykułów. Wy takich pieniędzy i możliwości nie macie, w zderzeniu z urzędniczą machiną jesteście na przegranej pozycji. Kolejny raz pytam: dlaczego tak uparcie walczycie?
DP: Na pewno pod względem budżetu nie jesteśmy w stanie konkurować z Miastem, które, co jest szczególnie bulwersujące, bez ograniczeń wydaje publiczne pieniądze – 30 tys. na film, 15 tys. na ulotki, 30 tys. na wizualizacje, 100 tys. na badanie opinii publicznej. Szczególnie przykre jest – mamy takie poczucie od początku – że nie jesteśmy przez prezydenta traktowani jako mieszkańcy, partnerzy, tylko jak wróg którego trzeba zniszczyć.
Starają się wam przyczepić łatkę grupki ludzi, która z powodu jednego drzewka, jednej żabki, nietoperza, czy „widoku z okna” blokuje ważną dla wszystkich inwestycję.
DP: Wydaje mi się, że w tym sporze, to my jesteśmy bardziej racjonalni niż władze. Na każdym kroku, gdzie tylko możemy, podkreślamy, że rozumiemy potrzebę powstania zbiornika, ale dostosowanego do realnych potrzeb i zgodnie z profesjonalnym projektem. Gliwice stać na to. To, co się dzieje, nie uwzględnia różnych interesów społecznych, uwzględnia tylko interes miasta, a to przecież da się połączyć.
To jaki Wy macie pomysł Wilcze Doły?
WK: Przede wszystkim, wykorzystanie istniejącej infrastruktury i uwzględnienie tych błędów, które wskazaliśmy, spowodowałoby, że zbiornik może być kilkukrotnie mniejszy. Wtedy nie trzeba pogłębiać terenu koparkami i wycinać niemal 700 drzew. Zbiornik kopalniany, stare kąpielisko oraz teren poniżej poligonu mógłby zmienić się w atrakcyjne rozlewisko, na tym terenie planowanego zbiornika można zrobić zaporę kamienną, a nie betonową, z niewielkim regulowanym lustrem wody. Byłoby ładnie, nowocześnie i komponowałoby się z przyrodą. W Gliwicach mamy za to takie projektowanie rodem z poprzedniej epoki – odwracanie biegu rzek, osuszanie mórz.
DP: Przykładem może być Ostropka. To, że ona czasem wylewa, to jest właśnie efekt jej wyprostowania, i tego, że jest w korycie. Rzeka, która meandruje płynie dłużej, zwalnia falę powodziową. Aktualnie w UE dotuje się renaturyzację rzek, ostoi przyrody i rekomenduje się, aby inwestycje prowadzić uwzględniając tego rodzaju aspekty.
Jeszcze raz pytam dlaczego? Pojawiają się głosy, że to jest akcja polityczna.
DP: Nie ma w tym żadnego politycznego interesu. Nigdy nie byliśmy i nie jesteśmy związani z żadną opcją polityczną, choć pomagali nam już politycy ze wszystkich opcji – z Lewicy, PiS i PO.
WK: Jesteśmy wewnętrznie jako grupa społeczników bardzo zróżnicowani. Jest u nas całe spektrum poglądów politycznych. Ważna jest sprawa i to, czy ktoś chce realnie pomóc, a nie barwy polityczne.
Jesteście z Sikornika i Wójtowej Wsi, gdyby taki zbiornik budowano w Żernikach albo Łabędach, też walczylibyście z takim zaangażowaniem?
DP: Gdybyśmy odkryli jakieś bulwersujące fakty, to na pewno mając już jakąś wiedzę i doświadczenie w tego rodzaju sprawach, moglibyśmy i chcielibyśmy pomóc. To chyba naturalne, że działanie musi zacząć się od tych, których problem bezpośrednio dotyczy.
Sprawę zbiornika zgłosiliście do Najwyższej Izby Kontroli. Dlaczego?
DP: Tak, wniosek został złożony. W pierwszym projekcie popełniono poważne błędy, w prostych matematycznych działaniach. Kluczowych parametrów nie zweryfikował kolejny projektant, nie sprawdzono tego również w koreferacie. To jest ten błąd, który tak naprawdę definiuje skalę projektu i jego koszty. Miasto obowiązuje dyscyplina finansów publicznych, tymczasem 360 tysięcy złotych wydano na projekt, 118 tys. na koreferat, 100 tys. na badanie opinii publicznej, 30 tys. na wizualizacje, 30 tys. na film, a do tego te wszystkie dokumenty, teoretycznie profesjonalne, zawierają błędy, które na etapie wykonania mogą spowodować marnotrawstwo publicznych środków.
WK: My nadal będziemy o Wilcze Doły walczyć. Mamy tyle spraw rozpoczętych, tyle organów zewnętrznych jest już w to zaangażowanych, że to po prostu trwa i będzie trwać.
Wydawałoby się, że sprawa Wilczych Dołów i tak dużego, zaangażowania mieszkańców, zebraliście przecież 10 tys. podpisów, powinna zainteresować radnych. Czy zwracali się do was, proponowali wsparcie?
DP: Zaledwie kilku radnych próbowało „coś” robić w tej sprawie. Radne Budka i Filipkowska z KO, radny Chmielewski z PiS i radny Wróblewski z KdG, to były te osoby, które pisały interpelacje. Bardzo to smutne, bo rozmawialiśmy ze wszystkimi radnymi, dzwoniliśmy do nich, pisaliśmy pisma. Większość z nich pozostała bez odpowiedzi.
WK: Miasto cynicznie wykorzystuje nieprawdziwe informacje na temat zbiornika czy naszych działań, które pojawiają się w internecie i stara się nas przedstawić jako nierzetelnych, jako oszołomów, jako polityków, ale my naprawdę posługujemy się profesjonalnymi ekspertyzami i twardymi faktami.
Dlaczego?
WK: Po prostu nie chcemy żeby władza szła po lini najmniejszego oporu, marnując przy tym publiczne pieniądze i niszcząc nieodwracalnie zielone tereny.