W lutym w ramach serii „Bohater Tygodnia” pisaliśmy o parze „szaleńców”, którzy postanowili wyruszyć w podróż życia i dojechać do Australii na… rowerze. Po drodze w planie mieli odwiedzenie Ukrainy, Rumunii, Bułgarii, Turcji, Iranu, Armenii, Gruzji, Azerbejdżanu, Kazachstanu, Uzbekistanu, Tadżykistanu, Kirgistanu, Chin, Wietnamu, Laosu, Tajlandii, Malezji i Laosu. Minęły ponad 4 miesiące odkąd Ola i Piotr wyruszyli w podróż swojego życia. Za nimi ponad 5000 tysięcy kilometrów i już na tym etapie twierdzą, że nie mogli wybrać lepszego środka transportu niż rower. Co się u nich dzieje, gdzie są i czy żałują tej decyzji? Napisali do nas kilka słów.
Trudne początki.
Piotr: Naszą podróż rozpoczęliśmy 1 marca z Gliwic, więc w czasie gdy panowała jeszcze astronomiczna zima. Jadąc przez południowo – wschodnią Polskę zdarzały się dni, kiedy było ciepło, jednak w nocy temperatura spadała zazwyczaj poniżej zera. Podczas pobytu na Ukrainie myśleliśmy, że zimę zostawiliśmy daleko w tyle, jednak w Rumunii znowu musieliśmy wyciągnąć z sakw ciepłe ubrania. Przez 2 tygodnie, każdego ranka przed wyjściem z namiotu, liczyliśmy że zamiast śniegu zobaczymy w końcu trochę zieleni. Gdy nadeszła długo wyczekiwana wiosna, wszystko od razu zrobiło się łatwiejsze, a każdy słoneczny dzień był wystarczającym powodem do radości. Uśmiechy na stałe zagościły na naszych buziach.
Ola: Kolejnym utrapieniem było kolano. Planowaliśmy, że miesiąc przed wyjazdem zaczniemy przygotowywać się fizycznie do podróży. Niestety nasze rowery były gotowe dopiero na niecałe 2 tygodnie przed wyjazdem, więc nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu na rozruszanie. Nie martwiliśmy się tym jednak zbytnio, przecież każdy dzień podróży miał być dla nas treningiem. Po kilku dniach, jeszcze w Polsce, Piotrkowi zaczęło dokuczać kolano. Z każdym dniem ból był coraz silniejszy. Pełni niepokoju postanowiliśmy skonsultować się z lekarzem. Dalsze losy naszej podróży, na chwilę zawisły na włosku. Na szczęście okazało się, że uraz spowodowany był przeforsowaniem i nie było żadnych przeciwwskazań, by kontynuować naszą podróż na rowerach.
Każda kropla potu, jest warta wysiłku.
Ola: Przed wyjazdem wiele osób dziwiło się naszemu pomysłowi zwiedzania świata na dwóch kółkach. Tak właściwie po co się tak męczyć, pocić, przecież są samochody, samoloty, środki publicznego transportu. Również w trakcie dotychczasowej podróży spotkaliśmy wielu ludzi, którzy pukali się w głowę, słysząc o naszym planie dojechania do Australii na rowerach. Często słyszeliśmy: chyba Wam się pomyliło, do Austrii, prawda? Nie można powiedzieć, że zawsze jest lekko, łatwo i przyjemnie. Wiatr w twarz, górskie podjazdy, pędzące tiry niejednokrotnie dały nam nieźle w kość. Gdy jest szczególnie ciężko, pytamy siebie wzajemnie, kto wpadł na ten idiotyczny pomysł. Mimo tych wszystkich niedogodności i trudów, podróżowanie rowerem niesie ze sobą dużo więcej plusów niż minusów. Po pierwsze niezależność, jedziemy gdzie chcemy, o której chcemy, ile chcemy.
Piotr: Przemieszczamy się powoli, więc mamy możliwość poznawania otoczenia każdym naszym zmysłem, cieszenia każdym momentem. Nie zwiedzamy, jak w przypadku podróży samochodem czy autobusem tylko konkretnych miejsc czy atrakcji, akt poznawania świata jest nieprzerwany, każdy kilometr jest nowym miejscem, kolejną przygodą.
Wisienką na torcie jest jednak coś jeszcze innego, coś co w przypadku innych środków transportu jest w dużej mierze ograniczone – kontakt z ludźmi. Niektórzy się dziwią, niektórzy nie rozumieją, jednak większość widząc nasze strudzone, ale uśmiechnięte twarze, chce chwile porozmawiać, dowiedzieć się skąd dokąd, jakoś pomóc. Zawsze powtarzaliśmy, że na świecie jest więcej dobrych ludzi niż złych, jednak życzliwość z jaką spotkaliśmy się do tej pory, przeszła nasze najśmielsze oczekiwania.
Sąsiad sąsiadowi wilkiem.
Piotr: Przed wjazdem do każdego kolejnego państwa jest lekka nutka niepewności, strachu – nowy język, kultura, ludzie, zasady, do wszystkiego trzeba się od nowa przyzwyczaić. Z drugiej strony jednak radość i podekscytowanie, nowy kraj oznacza bowiem kolejne spotkania i nowe przygody. Będąc w Polsce ludzie odradzali nam przejazd przez Ukrainę, Ukraińcy straszyli Rumunią pełną Cyganów, Rumuni przestrzegali przez mafią i złodziejami w Bułgarii, a w opowieściach Bułgarów każdy Turek był zamachowcem z bombą. Jednak w praktyce okazało się, że z każdym kolejnym krajem gościnność jego mieszkańców wzrasta. Do tej pory nie mieliśmy żadnej nieprzyjemnej sytuacji i mamy nadzieję, że ten trend utrzyma się do końca naszej podróży. Tylko jak my ten dług życzliwości spłacimy?
Najlepszym planem jest brak planu.
Ola: W podróży każdy dzień jest inny, wyjątkowy, niesie ze sobą nowe możliwości i przygody. Nie mamy zaplanowanej trasy od a do z, napiętego planu zwiedzania, zarezerwowanych noclegów. Często udajemy się do jakiś miejsc pod wpływem sugestii lokalnych mieszkańców lub jadąc „odkrywamy” prawdziwe perełki przez przypadek. Zrozumieliśmy, że czasem lepiej dać ponieść się losowi, niż w pędzie odhaczać kolejne miejsca „must see”, dać się zaprosić na krótką pogawędkę z miejscowymi niż zobaczyć jeden zabytek więcej.